Przy ulicy Kanonia, na środku niewielkiego placu i niedaleko najwęższej europejskiej kamienicy, stoi samotnie duży dzwon. Został on wykonany przez znanego w całym kraju XVII-wiecznego ludwisarza Daniela Tyma (wykonał on też rzeźbę króla Zygmunta III Wazy). Przyglądając mu się dokładnie, można zobaczyć biegnące przez niego linie pęknięć. I to właśnie one są częścią legend warszawskich. Jak się pewnie domyślacie, jest to również historia miłosna.
A było to tak....
Daniel, ludwisarz znany w całej Rzeczypospolitej, miał piękną i powabną córkę, której dano na imię Marynia. Matka niestety zmarła wcześnie, więc ojciec przelał na nią całą swoją miłość i chciał dla niej jak najlepiej. Był uznanym rzemieślnikiem, więc pracy miał dużo. Ucieszył się więc, gdy pewnego dnia pojawił się w jego warsztacie młody chłopak o imieniu Hans. Młodzieniec chciał u niego terminować i wszystkiego się nauczyć. Nie był jednak zbyt bystry, a aspiracje miał wielkie. Liczył na dużą kasę i ogromną sławę. Gdy mu zbytnio nie szło, a mistrz nie zdradzał swoich największych sekretów, postanowił poślubić Marynię. Liczył, że w posagu trafi mu się cała wiedza i połowa bogactwa nauczyciela.
Był tylko jeden problem… miał na imię Kajetan i był czeladnikiem u szewca. Jego miłość do Maryni była wszystkim znana, a i ona pałała uczuciem do niego. Daniel widząc jak młodzi się kochają, też życzył im dobrze. Hansowi było tego za wiele. W owym czasie ludwisarz otrzymał bardzo duże zlecenie na dzwon do jednego z kościołów. Jezuici, którzy zlecili mu tę robotę, poprosili, aby wykonał ją solidnie, bo dzwon ma chwalić Boga (wiemy o tym z inskrypcji na nim: „Chwalcie Go na cymbałach dźwięcznych, wszelki duch niech chwali Pana”). Rzemieślnik dodał do stopu swoją tajemną recepturę, mającą wydobyć z niego śpiewną duszę. Zazdrosny Hans, po tym jak Marynia odrzuciła kolejne jego zaloty, postanowił się zemścić. W nocy wdarł się do warsztatu swojego mistrza i dodał cyny do przygotowanego roztworu, a swojemu konkurentowi dosypał trucizny do piwa. Potem poszedł smacznie spać. Kajetan strasznie się męczył, nim po trzech dniach skonał. Trzy dni od pamiętnej nocy po raz pierwszy uderzono również w dzwon, który wydał dźwięk piękny, ale i ostatni, bo rozpadł się na kawałki. Młodego szewczyka, a później i jego wybrankę, która swych dni dożyła w klasztorze, pochowano na cmentarzu farnym. A co stało się z okrutnikiem? Też długo nie pożył, trzy tygodnie później wyłowiono go z Wisły. Do dziś nie wiadomo, co pchnęło go do samobójstwa – czy wyrzuty sumienia, czy duch Kajetana.
Na pamiątkę tych zdarzeń sklejony dzwon postawiono na miejscu pochówku całej trójki (tak, placyk przy Kanonii to dawny cmentarz). Ponoć gdy w nocy 31 października przyłożycie do niego ucho, będziecie mogli usłyszeć duchy naszych bohaterów. A gdy powierzycie im jakąś intencję, zaniosą ją oni prosto do nieba.
Podobał Ci się artykuł? Będzie mi bardzo miło, jeżeli zostawisz ślad Twojej wizyty w postaci komentarza.
Zapraszam także na moją stronę na Facebooku
Niezwykle zajmujące i piękne są wszystkie wpisy Julii odkrywającej świat!!!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa.Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do odkrywania świata...
Usuń